Jak to jest być neuroatypowym? Dobrze?

Byłam ostatnio na szkoleniu, na którym padło, że podstawą dobrej komunikacji jest kontakt wzrokowy i mówienie o swoich emocjach. Super, tylko… Nie. 20% ludzkości has entered the chat.

Jak to jest być neuroatypowym? Dobrze?
Wiesz, moim zdaniem to nie ma tak, że źle albo dobrze. Gdybym miała powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałabym: spokój sensoryczny, dobrą muzykę, akryle, wyciszające słuchawki i pluszową włóczkę. Ludzi też, jasne — ale tylko tych, co nie patrzą ze zgrozą, jak dłubię szydełkiem w sznurkowym mind flayerze podczas zebrania, bo wiedzą, że kompletnie nie przeszkadza mi to skupiać się na treści spotkania – wręcz przeciwnie, pomaga. Albo tych, co rozumieją, że wyrzucam z siebie maile z prędkością karabinu maszynowego tylko dlatego, że jedna z moich 42. niezwykle ważnych zakładek w przeglądarce gra od 5 godzin “they’re taking the hobbits to Isengard” i to wcale nie jest irytujące, proszę mi tego nie wyłączać, to moja pomoc. Albo tych, co wiedzą, że teksty piszę “bindżując” seriale, ale rozmowa już mnie wybije z rytmu. I ci, co nie pytają “czemu się tak dziwnie uśmiechasz do tej figurki?” tylko cieszą się moją radością z malowania. Ci, którzy nie mają focha o jakieś dziwne rysunki na notatkach i wiedzą, że nie sypiam bo mój umysł za szybko biegnie więc nie mają pretensji o maila o 4 w nocy. Ci, co rozumieją, że jak słyszę kineskop to mam atak paniki albo ci, którzy wyjdą ze mną pogadać o niczym jak zaczyna mnie wszystko przytłaczać. Czy ci, którzy starają się zrozumieć komunikat, który dla mnie jest wyraźny, miły i nieszkodliwy, zanim walną focha bo powiedziałam coś odebranego niesłusznie jako pojazd.
Bo to właśnie oni zmieniają życie. I tak, ja serio słyszę kineskopy starych telewizorów, a ten i podobne mu dźwięki wywołują u mnie reakcję fight or flee. I o ile flee może być śmieszne, tak fight już nie, bo w takich momentach odruchy mam automatyczne.

Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości — jak np. „nigdy nie przerywać mieszania farb”; “3 w nocy to też godzina, ale 6 rano już nie”; “równoczesne pracowanie nad 5 tekstami ma sens” czy “przecież powiedziałam, że nie podoba mi się, że zawala termin, a nie że jest ujem”— to bywa, że nie znajduje się zrozumienia. A przecież ja naprawdę próbuję funkcjonować w tym świecie neurotypów, którzy lubią small talk, subtekst i patrzenie sobie w oczy. Tylko jest to trudne jak twój mózg jest jak 115 równocześnie otwartych zakładek przeglądarki, z których jedna właśnie cię rickrolluje; a druga wyloguje się za 17 sekund. Trzecia jest odwrotnym IE i jest 2 miesiące przed resztą grupy, z którą pracujesz, ale czwarta i tak za moment będzie mieć atak paniki, że jest do tyłu z terminami – choć nie jest. Piąta właśnie studiuje prawo. W szóstej masz super ważną rozmowę; którą równocześnie analizujesz w siódmej, analizując odpowiedzi rozmówcy. Ósma robi Ci wyrzuty, że nie możesz utrzymać kontaktu wzrokowego. W okolicach dziewiątej robisz magistra z chemii, za to już w dziesiątej usiłujesz sobie przypomnieć co to jest cotangens i po co ci to było potrzebne, ale w pierwszej wszystkie są dodatnie, w drugiej tylko sinus, w trzeciej tangens i cotangens, w czwartej zaś cosinus. Bez tego wierszyka nie jesteś w stanie tego podać. Jedenasta prowadzi rozmyślania w stylu “ile mentosów i ile coli potrzebujesz żeby unieść się w powietrze?” W dwunastej debatujesz dlaczego banan to jagoda; a w trzynastej liczysz ile farby potrzebujesz na pomalowanie pokoju. Czternasta co siedem minut przypomina, że zimno Ci w stopy. W piętnastej rozliczasz zeznanie podatkowe. Zakładka numer 18 od 4 godzin śpiewa pierwszą zwrotkę “Kulfon, kulfon, co z Ciebie wyrośnie”. Tylko pierwszą, bo reszty nie pamiętasz. W 21. właśnie leci The Blues Brothers, a 22 zastanawia się co by wyszło z połączenia TBB z Rocky Horror (coś zajebistego!). Zakładki 23-30 czytają fanfiki i piszą własne, 31 – 40 książki i artykuły popularnonaukowe, a 32 – 47 zajęte są przez inne ważne teksty, które właśnie piszesz. 50. właśnie przypomniała sobie o świetnej ścieżce dźwiękowej, której musi posłuchać teraz zaraz, a 51. śpiewa The Who. 53. uzupełnia apkę biblioteczną, a 54. – kalendarze. 55. dostaje ataku paniki, bo od 10 minut nie sprawdzała wszystkich skrzynek mailowych, a 56. zastanawia się jaki mamy miesiąc. 57. liczy dni w miesiącach, bo nigdy nie pamięta który ma 31 a który 30 dni. 57. przypomina, że trzeba się uczesać, a 58. agituje za walnięciem sobie fioletu we włosach. 59 szuka fryzjera do walnięcia sobie tęczy, bo czemu nie. 60. obczaja studia tatuażu, po raz 15. w tym miesiącu. 61. rozmawia po niemiecku, 62. przypomina sobie podstawy norweskiego. 63. studiuje historię templariuszy. 64. pisze opowiadanie, a 65-70 studiują kolejne apki, które mają pomóc mi nie zbaczać z toru pisania. W okolicach 74. zakładki zaczyna się majsterkowanie, więc dziś nauczysz się spawania i robienia kwiatków z pluszowych wyciorków, za to w zakładkach 80-83 będziesz analizować reakcje osób, którym pokażesz swoje “dzieła” – podoba im się czy mnie spławiają? W 84. pływasz z rekinami, w 85 jesteś na wakacjach w dżungli, a w 86. właśnie rozkładasz na czynniki pierwsze tę krępującą sytuację z 2004 roku i debatujesz czy jak sąsiadka powiedziała, że ładnie się opaliłaś, to czy była miła czy to złośliwość. W 90. planujesz cosplay leszego, w 91. hobbita, w 92. szydełkujesz, a w 93. usiłujesz sobie przypomnieć czy opłaciłaś telefon na ten miesiąc. 94. ogląda podcasty kryminalne, 95. czyta o kryptydach, a 98. angażujesz się społecznie. Zakładki 100 – 110 usiłują dzielnie pracować, ale w 111 ryczysz, bo kaczuszki są takie słodkie, a w 112 debatujesz ile problemów trzeba rozwiązać. 113. chce iść na drzemkę, 114. chce kawy, a w 115. ćwiczysz jak się skupić.

Funkcjonowanie jest trudne gdy czasem po prostu chcesz się bez jakichkolwiek podtekstów przytulić do kogoś w ciszy, bo nie potrafisz przełożyć na słowa jak bardzo przerasta cię hałas w głowie i jak bardzo potrzeba ci kontaktu z drugim człowiekiem jako kotwicy i jak bardzo chcesz się poczuć bezpiecznie. A czasem nie możesz zdzierżyć kogoś w swej przestrzeni osobistej. Nie utrzymujesz kontaktu wzrokowego, ale równocześnie ściskasz się dawno niewidzianymi dobrymi znajomymi, bo tak wyrażasz swoją radość, że ich widzisz. I czasem masz wielką ochotę zrobić z siebie ludzkiego koalę i wegetować na obrzeżach rozmowy, przytulona do kogoś żeby się zakotwiczyć w tu i teraz i wyciszyć umysł, ale panicznie boisz się, że ktoś odbierze to z podtekstem. A ty po prostu chcesz być.

Ja miałam szczęście. Bo znalazłam ludzi, którzy nie pytają: „czy ty musisz wszystko analizować?”, tylko mówią: „chcesz marker akrylowy do tych run na podstawce figurki?” i wyciągają mnie na dobrą kawę i wino, bo zapomniałam się socjalizować. Ludzi, którzy zamiast zjechać mnie, że zadaję im głupie pytania o jakiejś chorej godzinie – mówią “ej, Dżoanka, spokojnie, zrób mi pluszową ośmiornicę i powiedz co u Ciebie.” I którzy rozumieją, że czasem jest to dla mnie trudne i mówić nie mogę, a czasem piszę epopeję o głupocie, która dla mnie jest ważna. Że fiksuję się na rzeczach, które dla mnie są ważne – też tych negatywnych, które bolą, i mówię o nich z pasją. I słuchają, a jak kończę mówić, to pomagają mi zrozumieć dlaczego coś mnie tak boli, irytuje, frustruje. I dziękuję życiu. Dziękuję mu. Życie to kolor w skali Vallejo, życie to miękka włóczka, życie to kolekcjonowanie kostek d20, figurek mimików i leszych, książek i foremek do gipsu. Życie to przyjaciel, który wie, że „mam dość” nie znaczy „już nigdy nie wyjdę z domu, spadaj”, tylko „daj mi chwilę, przetwarzam emocje z 2021”, bo akurat coś mi się odpaliło. I nie obraża się, że nie odzywam się od miesiąca, bo wie, że kocham nadal tak samo, tylko kalendarz mi uciekł i “wczoraj” było trzy tygodnie temu. I jak dostają ode mnie jakieś kolejne dziwne dzieło, to udają, że im się podoba – choć jest okropne – bo wiedzą, że np. nauczyłam się lutowania albo znalazłam zdjęcie specjalnie dla nich. Doceniają myśl i sentyment, bo ja tak wyrażam, że ich lubię i cenię. I milczą, że gdzieś spadło mi oczko, odkleiła się farba albo wysłane zdjęcie znają od miesiąca.

Znalazłam ludzi, którzy rozumieją, że przez ostatni miesiąc nie ruszyłam farb, a teraz spędzę najbliższe 10 godzin bez przerwy malując. Zrozumieją, że wczoraj cały dzień pisałam maila – i jeszcze nie skończyłam – a jutro będę pracować 16 godzin ciurem. Wiedzą, że o 7 rano nie wiem jak się nazywam, ale mogą mnie zobaczyć o 6 pracującą – jeszcze, a nie już. I to wcale nie jest coś dziwnego, od tej strony spotykamy się z tymi godzinami dość często, a z drugiej strony – może 3x w roku. Rozumieją, że dziś muszę wylać żywicę, inaczej mnie ściśnie i nie potrafię myśleć o niczym innym, a jutro zgaszę 10 pożarów i ogarnę robotę 4 osób. Ale dziś tego nie jestem w stanie zrobić, dziś liczy się tylko foremka do wylewki. Wiedzą, że dziś przerasta mnie uczesanie się, za godzinę będę robiła skomplikowane ściegi na szydełku, wieczorem zrobię wstążkowe kwiaty, a jutro będę kleić modele.

Wielu ludzi pyta mnie o to samo: „ale jak ty to robisz? Jak ty ogarniasz ten chaos?” A ja odpowiadam: to relatywnie proste. To akceptacja inności. To właśnie ono sprawia, że dziś dziergam potwory z mitów, słuchając na maksa ścieżek dźwiękowych, jutro będę się uczyć kodowania równocześnie składając dioramę, pojutrze o 3 w nocy zbuduję booknooka z Cthulhu, za dwa dni nauczę się podstaw języka migowego, a za tydzień… Kto wie? Dlaczego by nie… skończę książkę i zrobię sobie koronę z kwiatów ze wstążki. I pogodziłam się z tym, że taka już jestem. Nie jestem nutellą, nie muszę uszczęśliwiać wszystkich. Mogę uszczęśliwiać tych, których cenię. Przez co uszczęśliwiam i siebie.

Nominuję świadomie

Ostatnie dni nominacji do nagrody im. Zajdla poświęciłam na nadganianie zaległości, bo w końcu #NominujęŚwiadomie. Chwała moim rodzicom za podsycanie mojej miłości do książek, efektem czego jest szybkie czytanie więc zdążę jakby co, takie 200 stron jednego z faworytów pyknęłam w jeden wieczór. O dziwo, tym razem z książkami jestem w miarę na bieżąco, za to opowiadania zostały w tyle. Czyli totalnie odwrotnie niż w zeszłym roku.

W drogę na podbój antologii. I jasne, przed głosowaniem jeszcze będzie czas nadrobić braki i bedzie łatwiej, bo mniej pozycji, ale wolę czytać wcześniej, zwłaszcza że mnie od połowy czerwca właściwie nie ma 😃 Zatem do boju!

Sprawdziłam co mam, czego mi brakuje, co jeszcze mogę sobie odświeżyć i przypomnieć i uzbrojona w Zew Zajdla, anielską cierpliwość i techniki poszukiwawcze rodem z Conan Doyle’a ruszyłam na poszukiwania opowiadań online. Podróż prawie w głąb siebie.

1. Odkryłam, że istnieją antologie o znikomym nakładzie i bez wersji ebookowej. Niektóre można dostać w biurze, tylko w jeden dzień tygodnia, między 12:00 a 16:00. Autentyk. Nie wiem jak mam świadomie nominować takie opowiadania. A nawet jeśli zostaną nominowane przez kogoś innego – nie mogę na nie głosować, bo nie mam jak się do nich dostać. Południowa Polsko, czemu mi to robisz.

2. Odkryłam, że istnieją antologie w wersji darmowego ebooka osadzone na stronie, z wyłączoną opcją ściągnięcia na dysk i wyjątkowo kijowym systemem powiększania lub edytowania czcionki. Jako osoba ze wzrokowymi triggerami migreny serdecznie nie pozdrawiam pomysłodawcy. Nie jestem w stanie skończyć czytać podczas jednej wizyty, bo fizycznie przestaję widzieć tekst.

3. Dowiedziałam się, że jak komuś nie odmienia się nazwisko, to jest to redflag i trochę śmiechłam.

4. Odkryłam całą masę publicystyki publikowanej z prozą, którą – patrząc na tytuły – przeczytałabym z zachwytem, ale nie mogę, bo nie są dostępne. Południowa Polsko, czemu mi to robisz #2 (I to jeszcze TA ekipa, która była w stanie sprawić, że żałuję że jestem skąd jestem, a nie z innego miejsca. Ta, dla której rozważyłabym nawet przeprowadzkę. -50 do charyzmy)

5. Odkryłam, że żeby przeczytać pewne zbiory opowiadań, trzeba znać odpowiednią osobę, być w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i znać sekretny uścisk dłoni. I niby fajnie, tylko tym “odpowiednim miejscem” jest wieś pośrodku lasu (serio). Gdyby to było Kaszëbë, gdzie zostawiłam serce – jeszcze bym się zastanawiała czy nie jechać. Na tej szerokości na wschód moja miłość kończy się na Malborku więc odpada mi kolejny zbiór.

Ale żeby nie było, że tylko marudzę:

1. Odkryłam, że coraz więcej publikacji robi audiodeskrypcje. Coś niesamowitego i bardzo propsuję. Zwłaszcza w czasach gdy niezwykle trudno wytłumaczyć niektórym dlaczego takie rzeczy są potrzebne. Twardo mam nadzieję, że stanie się to zdroworozsądkowym standardem i wrażliwość na poziomie pantofelka odejdzie w niepamięć.

2. Po raz pierwszy miałam więcej kandydatów do nominacji niż miejsc na liście i musiałam się poważnie zastanowić. Konkurencja w tym roku jest na fajnym poziomie.

3. Dostępność to szeroki temat. Moją ulubioną antologię odkryłam z zaskoczeniem na trzech swoich urządzeniach. Nawet nie wiem kiedy ją sobie wrzucałam, ale zrobiłam to na każdym sprzęcie, z którego korzystam i przejechała ze mną prawie 10 000 kilometrów. Mogłam czytać tam, gdzie chciałam. Sama możliwość przerzucania plików między telefonem, dyskiem, czytnikiem, tabletem i PCtem bez nerwów to coś tak pomocnego gdy jest się w biegu, że maksymalnie propsuję tu pewne kolorowe zwierzątko oraz wydawnictwo z cyferką, bo łatwo, szybko i bezboleśnie dostaję czego szukam – tam gdzie chcę. Kocham całym serduszkiem. I choć ta wolność nie jest jeszcze standardem – a szkoda – coraz więcej antologii stawia na tę swobodę i dostępność dla osób, które z różnych względów nie mogą się pojawić na każdym konwencie w Polsce, a też chcą Zewić.

4. Wymierzyłam pokój i jednak zmieści mi się jeszcze jeden regał ❤ Albo ze dwa, bo i tak je zapełnię.

Nominacje zgłoszone, faworyci obstawieni, można wracać do czytania 😃

Autostopem przez fandom

Długo zastanawiałam się czy to napisać. Zacznę od tego, że uwielbiam polski fandom. Jest pełen wspaniałych ludzi, od których wiele się uczę i jestem dumna, że jestem jego częścią. Żeby nie było – to nie jest tak, że w fandomie nie ma dram. Są, bo mój fandołek taki piękny, ale pełen ludzi o silnych opiniach, natomiast zazwyczaj są to takie hush hush historie, ot – zakulisowe ploteczki. Duża drama zdarza się raz na rok, może dwa. Tak więc gdy trafią się dwie sprawy prawie równocześnie – oj… Cóż, nawet we wspaniałej ekipie trafić można czarne owce. Dziś będzie o zarabianiu na konwentach i o tym kto komu powinien płacić.

Continue reading

Piątek 13., bójcie się!

Piątek 13. Wyobraź sobie, że jesteś pracownikiem sklepu budowlanego, tego na C. Powoli kończy się Twoja zmiana, jeszcze tylko trochę i do domu. Kątem oka zauważasz dwie dziwne osoby wchodzące do placówki. Zamierasz na moment. Błyskawicznie je rozpoznajesz, są tu w końcu po raz czwarty w tym tygodniu, bywają tu też dość często. Robisz szybki unik za regał z instalacjami grzewczymi. Może Cię nie zauważą. Może tym razem nie wpadły na pomysł wymiany grzejnika.

Continue reading

Jednorożce o poranku

Zastanawiam się jakie myśli nieuczesane przeleciały przez głowę mojej sąsiadki gdy zobaczyła biało – tęczowego jednorożca z kawą w jednej łapce, wesoło machającego do niej drugą łapką na powitanie. Domyślam się, że najpierw była to pustka spowodowana szokiem, a potem myśli dość niecenzuralne, zwłaszcza jak zapomniała skręcić kosiarką i prawie wjechała w kanał. Ale wyrobiła całkiem ładnie. A trawa odrośnie.

Continue reading

Robię w konwentach

Ponieważ raz po raz trafiam na dziwne opinie i trochę trafia mnie szlag, dziś chciałabym Wam baaaardzo ogólnikowo opowiedzieć jak robi się konwenty; dlaczego hasło “wolontariusz tylko nosi krzesła” jest obraźliwe i dalekie od prawdy oraz dlaczego jestem masochistką. Ostrzegam, że trochę mi się ulało. Pretensje do mojej dentystki, bo przez nią nie mogę spać i piszę.

Continue reading

“Biały” Wiedźmin – biały kruk

Od dziecka wpajano mi miłość i szacunek do książek. Od szczenięcia też zaczytywałam się seriami wydawniczymi, trzymając się ulubionego bohatera ile tylko się dało. Książek w domu mam na setki. I tak, jak organicznie nienawidzę ludzi zbierających książki “bo ładnie wyglądają na półce”, tak mam pewne, nazwijmy to, zboczenie – jak mam serię, to wszystkie tomy muszą być z tego samego “miotu” wydawniczego. I uparłam się, że nie, nie złamię się i brakujące 3 tomy z sagi o Wiedźminie też będą pasowały do już posiadanych. Biała seria, SuperNowa, magiczne lata 90-te.

Continue reading