Długo zastanawiałam się czy to napisać. Zacznę od tego, że uwielbiam polski fandom. Jest pełen wspaniałych ludzi, od których wiele się uczę i jestem dumna, że jestem jego częścią. Żeby nie było – to nie jest tak, że w fandomie nie ma dram. Są, bo mój fandołek taki piękny, ale pełen ludzi o silnych opiniach, natomiast zazwyczaj są to takie hush hush historie, ot – zakulisowe ploteczki. Duża drama zdarza się raz na rok, może dwa. Tak więc gdy trafią się dwie sprawy prawie równocześnie – oj… Cóż, nawet we wspaniałej ekipie trafić można czarne owce. Dziś będzie o zarabianiu na konwentach i o tym kto komu powinien płacić.
Równorzędna wymiana
Drama sponsorowana przez Konwenty Południowe i wypuszczony kilka dni temu artykuł. Lekko trafił mnie szlag. Bo o ile rozumiem tłumaczenie pewnych rzeczy osobom z zewnątrz i nie mam nic przeciw mówieniu głośno jak wygląda nasza praca – bo tego nie wiedzą – tak fakt, że ktoś, kto w fandomie siedzi od lat i ma tego typu poglądy – jest przerażający i wkurzający. Będzie długo. Ulało mi się, wcale nie jest mi przykro. I będzie po kilka razy o tym samym, bo autor cytowanego dzieła trochę krąży po temacie, usiłując co raz ugryźć go z innej strony.
Zacznijmy od pierwszego akapitu: “(k)iedyś już pisaliśmy o tym, jak wygląda praca redakcji – czyli jak dostać darmowe wejściówki na konwenty. Już wówczas podkreślaliśmy, że nie jest to równorzędna wymiana, ponieważ koszty po stronie osób pracujących w redakcji znacznie przewyższają gratyfikację“. Stop. Zaczynamy z grubej rury jak widzę, ale proszę bardzo. Ustalmy sobie pewne rzeczy żeby nie musieć do tego wracać co chwilę.
Równorzędna wymiana – zastanówmy się jak to wygląda. Fakty to:
– prasa dostaje za darmo karnety;
– karnety warte są kilkaset złotych;
– liczba mnoga, bo nie oszukujmy się, nie dostaje jednej wejściówki;
– omija wszystkie zaostrzenia dla zwykłych użytkowników;
– nie musi się zapisywać na punkty;
– nie obowiązuje jej limit osób;
– często wchodzi w trakcie punktu, co dla innych osób nie jest dostępne;
– ma miejsce z kawą, herbatą, przekąską, dojściem do neta, źródłem prądu;
– często ma możliwość wejścia do stref orgów;
– dostaje materiały prasowe;
– dostaje identa funkcyjnego;
– jak robi wywiad, to może korzystać z orgowych przestrzeni zamkniętych;
– ani dziennikarzom ani orgom nie są zwracane koszty dojazdu;
– konwenty publikują posty o współpracy;
– loga partnerów umieszczane są na plakatach, programie, w informatorach konwentów;
– redakcja nie dostaje noclegu, a orgowie czasem tak;
– tylko mówimy tu często o sali gimnastycznej w szkole albo w większym mieście – akademiku po kosztach, ale to są rzeczy, za które konwent też płaci i jeśli ma ich wystarczająco – dzieli się z mediami.
Czyli prasa ma preferencyjne warunki, za które my, organizatorzy, płacimy – my wynajmujemy sale; kupujemy kawę, którą pije redakcja, płacimy za prąd czy neta, wynajmujemy sprzęt, meble, my płacimy za identa prasowego. Ma też koszty – tak jak orgowie.
W zamian za to redakcja:
– wrzuca wydarzenie w kalendarz;
– wrzuca posta o dacie wydarzenia, napisanego na materiałach prasowych organizatora;
– po imprezie może wrzucić galerię z niej na stronę – może, nie musi i nie ma wymogów ile zdjęć ma być wrzuconych.
Tyle faktów. Męczy mnie ta “równorzędna wymiana”, zagrzebmy się więc głębiej. Co według redakcji prasa wnosi do organizacji wydarzenia? W sensie, ponownie – umieszcza konwent w kalendarzu, wrzuca posta o patronacie z datą imprezy, a potem wrzuca galerię. Nie przeczę, że jest to reklama, ale to nie jest być albo nie być wydarzeń, prawda? Zatem: redakcja dostaje kilka karnetów wartych kilkaset złotych, dostaje serwis, preferencyjne traktowanie, miejsce do pracy, wejście do miejsc, do których nie każdy może wejść. Za galerię, posta i wpis w kalendarzu. Równorzędne? No nie, ale chyba nie w taki sposób jak sugeruje autor.
Dziwi mnie, szczerze mówiąc, takie podejście. Zamiast budować system naczyń połączonych i symbiozę, gdzie wspieramy się na wzajem – redakcja wychodzi z postawą “ja, mnie, moje”, która alienuje ludzi i nie zaprasza do rozmowy oraz z pseudoargumentami, które są dla orgów po prostu obraźliwe. Aż się prosi o przesunięcie trochę środku ciężkości, skoro redakcja sama zaczęła rozmawiać w taki sposób. Bo przecież gdyby nie było konwentów – nie byłoby o czym pisać, z czego robić relacji, od kogo wyciągać karnetów. To może redakcja powinna nam płacić za to, że dostaje preferencyjne warunki? Co za durny pomysł. Przecież można było skupić się na współpracy, symbiozie i wzajemnych korzyściach zamiast iść na przysłowiową czołówkę. Ale brnijmy dalej.
Ile zarabiają konwenty i ich organizatorzy?
Jesteśmy po pierwszym zdaniu, a już mi wyszła ściana tekstu, a dalej jest jeszcze ciekawiej. “Zyski konwentów, w kontekście konkretnych wydarzeń, są znaczące, a to kosztem naszej pracy.” Oplułam się kawą. Zyski??? Większość konwentów jest niekomercyjna – jak zwraca się koszt imprezy to dobrze, a jak zostaje minimalna górka, którą można wykorzystać za rok – normalnie profeska. Bo tak, rzeczywiście – czasem górka zostaje. Tylko że mówimy tu o kwotach rzędu “łał, kupimy sobie za to maszynkę do przypinek dla ludzi na następny rok“, a nie o “kupujemy sobie Dreamlinera.” Jakie zatem zyski? I to zdanie: “kosztem naszej pracy“? Nie umniejszam pracy dziennikarza, robiłam to sama kilka ładnych lat, ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy walnąć takim tekstem. To nie dziennikarze organizują wydarzenia i to nie dziennikarze są “być albo nie być” konwentów. Ale brnijmy dalej.
Niektórzy zakładają, że wszystko, co konwent zarabia na wejściówkach to zysk. Trochę się nie dziwię – jeśli impreza sprzedaje 1000 wejściówek po 100 złotych, to robi się z tego ładna kwota. Tylko że zysk to przychód minus koszty. Te 100000 z wejściówek to przychód, a nie zysk. Zatem jakie koszty ponosi konwent? Wynajęcie sali / szkoły / miejsca; wynajęcie ochrony; dyżur medyka; wynajęcie krzeseł / stołów; wynajęcie komputerów; koszulki funkcyjne; wyżywienie; nocleg dla wolontariuszy; nocleg gości; druk; szkolenia; wynajęcie sprzętu audio, nagłośnienia; oznakowanie; transport; wysyłka; bannery; pozwolenia… To już są olbrzymie kwoty, a nie weszliśmy nawet na temat czasu poświęconego przez organizatorów. To jest ciężka, kilkumiesięczna praca kilkunastu, kilkudziesięciu osób. Dwa razy tyle osób przez trzy dni trwania imprezy wyrabia nawet tygodniówkę, dbając o to żeby wydarzenie się odbyło i żeby wszyscy na nim obecni byli bezpieczni i zadowoleni. Za tę pracę płaci się obiadem, ale do tego jeszcze dojdziemy.
Piszę o tym co około 6 miesięcy, pisałam o tym tutaj, ale powtórzymy jeszcze raz skoro nie dociera. Organizatorzy lwiej części konwentów nie zarabiają na tworzonych przez siebie imprezach. Ba, w większości nie dostają za to wynagrodzenia. Redakcja wywołuje do tablicy Animatsuri więc pozwolę sobie zacytować właśnie ich stronę: “(j)ako organizacja non-profit całość zebranych pieniędzy przeznaczamy na pokrycie kosztów organizacyjnych, a ewentualnie nadwyżki zostają przeznaczane na dalszy rozwój Stowarzyszenia poprzez realizację jego celów.” Dlaczego to cytuję? Bo tak działa nasz fandom i Ani jest tu świetnym przykładem. Większość wydarzeń tworzą właśnie stowarzyszenia i fundacje non profit. Czyli robione są one przez fanów, dla fanów. Jaki procent wydarzeń żyje z wejściówek i ewentualnych sponsorów? Wszystkie. Komercyjne są w Polsce dwa i już dawno nie są stricte konwentami. Kupiona wejściówka sprawia, że impreza może się odbyć i być wydarzeniem cyklicznym, a odwiedzający nie musi jeździć na drugi koniec świata żeby być sobą i spotkać się z podobnymi sobie ludźmi. Sama cena biletu zazwyczaj jest w takiej wysokości, że zwrócą się koszty, tyle. I na wielu wydarzeniach organizatorzy starają się udźwignąć koszt wejściówki oferując szereg rozwiązań. Jeśli ktoś nie może udźwignąć całości – orgowie postarają się coś wymyślić by pomóc. I jasne, ja bym najchętniej wpuszczała wszystkich za darmo i każdemu dała hotel, zwrot za dojazd i super stolik na strefie handlowej. Ale mnie nie stać, bo to wielkie koszty. Przysięgam, jak wygram w totka, to w pełni sfinansuję tak ze trzy konwenty, minimium.
Kaching!
Czyli redakcja oczekuje zapłaty, której nie dostają nawet organizatorzy. Na zdrowy rozsądek: czy gdyby nas było stać na płacenie komuś – nie zaczęlibyśmy od siebie? Bo wolontariat wolontariatem, ale skoro taki dziennikarz uważa, że mamy zapłacić za 5 minut pracy – o czym za moment – to oczywiście jest też największym fanem płacenia nam za naszą pracę. Chyba że uważa, że koszulka funkcyjna, jeden posiłek na dzień i ident to zapłata wystarczająca za pracę na evencie.
Policzmy to zatem, bo tezy popiera się faktami: ile kosztuje koszulka funkcyjna. 30 złotych? Powiedzmy, że nawet 50. Powiedzmy, że ident+ folijka + smycz to 20 złotych. Orgowie dostają jeden posiłek dziennie czyli w czasie trzydniowej imprezy to 60 – 75 złotych. Razem 130 złotych. Zaszalejmy – powiedzmy, że 150. Tyle zatem wynosi “wynagrodzenie” przeciętnego orga. Czyli zadajmy to pytanie jeszcze raz: czy redakcja uważa, że 150 złotych to wystarczająca zapłata za moją pracę? Minimalne wynagrodzenie za pracę w 2024 roku od 1 stycznia wynosi 4 242 zł brutto, a od 1 lipca – 4 300 zł brutto. Zatem ilość godzin do przepracowania na pełnym etacie to około 168 miesięcznie (średnio 167,33 w roku 2024 jeśli ktoś chciałby się przyczepić do dokładności). 4242/168 = 25,25 PLN brutto za godzinę pracy. Super. 150 zapłaty /25 stawka godzinowa = 6 godzin. Czyli 150 złotych to według minimalnej płacy zarobek za pracę przez 6 godzin. Brutto. Ktoś w redakcji albo twierdzi, że płacone nam jest nielegalnie poniżej stawek albo że w 6 godzin jesteśmy w stanie postawić konwent. Z ciekawostek – na niektórych konwentach organizatorzy również płacą za karnety. A media nie.
6 godzin. Czy to dużo? Tyle to ja wyrabiam w połowie stycznia, a to dla mnie praktycznie martwy konwentowo miesiąc. 6 to połowa dniówki gżdacza, tyle w takim czerwcu zdarza mi się spędzić na samych spotkaniach, które nie mogły być emailem. Na samej imprezie w 3 dni wyrabiam 30+ godzin. Ktokolwiek twierdzi, że w sześć godzin postawisz konwent jako organizator – a tym bardziej koordynator – jest osobą, która nie ma pojęcia o czym mówi. Oczywiście ponownie – mówimy o konwentach na 100+ osób, a nie o planszówkach przy piwie z kolegami, bo te ostatnie da się zrobić w takim czasie. Zatem redakcja albo nie wie ile czasu poświęca się na robienie konwentów albo wie i kompletnie się do tegto nie przyznaje – ba, twierdzi że to wynagrodzenie dostajemy. W pierwszym przypadku – spoko, to nie wstyd, po prostu lepiej powiedzieć to głośno, opowiemy o naszej pracy 🙂 W drugim przypadku – nie ma sensu rozmawiać.
Tak się zastanawiam i pytam teraz najzupełniej poważnie – który org przy robieniu konwentu wyrabia tylko 6 godzin?
No a czas pracy?
Uzłośliwię się. Ile czasu zajmuje redakcji dopisanie wydarzenia do kalendarza? Pięć minut? Nie wierzę, że więcej. Ile czasu zajmuje wrzucenie zdjęć do galerii? 3 minuty? 15? Godzinę? Zanim podniesie się hałas, że olaboga, jaka jestem okrutna i guzik się znam – nie lubię gdybać, wolę fakty więc sprawdziłam. Z dużej imprezy objętej patronatem medialnym redakcja zrobiła relację na 6k znaków, z 4 zdjęciami. 6k znaków w relacji pisze się dłużej niż godzinę? Dla niewtajemniczonych – na stronie A4, czcionka 12, Times, odstęp jeden wiersz – mieści się 3600 znaków. Choć w sumie ta impreza powinna się cieszyć, z niektórych patronatów nie było relacji wcale. O ile z patronackimi jest współpraca na kilka postów – zazwyczaj zajawka, kalendarz i galeria – tak z mniejszymi to tylko kalendarz więc cały czas pracy nad takim wydarzeniem to wklejenie go w templatkę – co zajmuje 5 minut? – i ewentualne przerobienie informacji otrzymanej od organizatorów na posta jeśli takiego postanowią opublikować. Kwadrans? Pół godziny? Godzina?
Godzina – czyli połowa tego, ile przeciętny org spędza na spotkaniu ogólnym dwa razy w miesiącu. Przeciętnie, bo takie spotkania są co tydzień przez jakieś 3-4 miesiące przed imprezą, ale np 10 miesięcy przed wydarzeniem – raz na miesiąc. Do tego dodajemy spotkania samych działów i działania związane z organizacją imprezy. Dużo godzin. Ile czasu zajmuje redakcji podróż na miejsce wydarzenia? Tyle samo co orgom. Ile czasu redakcja spędza na terenie wydarzenia? Ile chce – może wyjść kiedy chce, przyjść kiedy chce – od otwarcia konwentu po jego koniec. Org ma dyżury; jest na miejscu przed otwarciem i długo po zamknięciu. Za tę swobodę redakcja dostaje pakiet orga (minus koszulka), szereg wspomnianych przywilejów i zero orgowych obowiązków. Już pomijając czas pracy na samej imprezie – tej organizatorzy mają nieporównywalnie więcej niż redakcja więc nawet nie zaszczycę tej kwestii komentarzem – i przyjmując, że swoboda i przywileje równoważą koszt koszulki – org dostaje taką samą gratyfikację jak redakcja. Redakcja dostaje to za imprezę, na której niewiele musi robić i sama decyduje czy będzie na imprezie godzinę, 10 czy 5 minut – i patrząc na relacje, głównie zwiedza i partycypuje w atrakcjach – i za może godzinę pracy poza nią. Czyli stawka godzinowa redakcji to 150 złotych. A orgów?
Zależy od poświęconego czasu, a ten zależy od stanowiska itd, ale ćwierć etatu średnio spokojnie wyrobisz. Cały też, ale bądźmy łaskawi dla redakcji i powiedzmy, że ćwierć. W 2024 roku jest 2008 roboczogodzin. Ćwierć z tego to 502. “Zarobek” orga ma wartość 150 złotych, zatem: 150 PLN / 502 godziny = 0,29 PLN. Trzydzieści groszy – taka jest stawka godzinowa organizatora imprez. Normalnie kokosy, Bahamy i tosty z awokado. Natomiast pewnie padnie pytanie czy realne jest wyrobienie 502 godzin jako org. Cóż, 3 – dniowe wydarzenie to ok 20 – 30 godzin samego programu, a przecież orgowie przychodzą dużo wcześniej, a wychodzą dawno po oficjalnym zamknięciu. I tak, wielu z nas siedzi przez ten cały czas. Dużą imprezę przygotowuje się dłużej i generalnie prace nad nią trwają 10 – 12 miesięcy. Tak więc tak, realne.
I tu kolejny twist: skoro wiemy już, że redakcja nie robi relacji PO imprezie patronackiej, to nie może oczekiwać wynagrodzenia za pracę na samej imprezie – bo jaka praca? Nie ma też za bardzo argumentów o tym jak bardzo nie mogą korzystać z programu wydarzenia – skoro nie robią relacji tylko galerie a dostają wejściówki, to co robią? Przecież nikt im nie narzuca ile tych zdjęć w galerii ma być?
Równi i równiejsi?
“(…)należy zaznaczyć, że warunki oferowane różnym mediom nie powinny być takie same.” Aaaaa, tu Cię mam. Czyli tyle się nagadaliśmy, tyle było o zasadach i pięknych ideałach, a tak na prawdę wcale nie chodzi o światopoglądowe podejście do tego, by doceniać pracę dziennikarzy – tu walczyłabym u boku redakcji, bo wiem jak ciężki bywa ten zawód. Tu chodzi o benefity dla tej konkretnej redakcji! Okej! Można było sobie oszczędzić bólu i rozdrażniania orgów i powiedzieć to od razu. To nie jest wstyd walczyć o swoje, serio. “Otóż obecnie nie ma w zasadzie drugiego wciąż działającego i posiadającego podobne zasięgi do naszych portalu o konwentach.” Całkiem możliwe, kalendarium mają super. “Poza tym istnieją jeszcze niezrzeszeni fotografowie, mikroblogi, fanpage, grupy na Facebooku, serwery Discord, tiktokerzy itd. Praktycznie żadne z tych źródeł nie jest profesjonalną redakcją i nie ma takich zasięgów jak Konwenty Południowe, a jeżeli nawet, to nie stricte w grupie docelowej, czyli wśród uczestników konwentów. Niemal 100% naszych odbiorców to osoby odwiedzające konwenty lub zamierzające je odwiedzić.” Niezrzeszeni reporterzy mają dużo zdrowsze podejście do mojej pracy jako orga – wolontariusza i więcej szacunku. Poza tym co to znaczy “profesjonalna”? Kto to ocenia? Bo ja znam moim zdaniem super profesjonalne redakcje z 1- 3 dziennikarzami. I z nimi współpraca jest zawsze na najwyższym poziomie – nawet jak się nie zgadzamy – bo tu wszystko się rozbija się o szacunek i komunikację.
Na moment pal licho zasięgi, bo nawet nie chce mi się teraz tego sprawdzać. Całkiem możliwe, że ta konkretna redakcja ma większe i chwała im za to. Natomiast skoro nikt mi nie płaci za moją pracę jako org, to na logikę – z kim będę wolała współpracować – w czasie wolnym, gdy hobbistycznie organizuję wydarzenie na setki ludzi? Z kimś, kto ma zero szacunku do pracy mojej i moich współorganizatorów czy z kimś, kto chce być częścią czegoś, co organizuję i kto docenia naszą pracę? Od kogo przyjmę krytykę, komu będę się starała pomóc? A ta część o grupie docelowej to taka bzdura, że przez grzeczność nie skomentuję bardziej dosadnie. Przecież ci mniejsi są właśnie z fandomu, z tej grupy docelowej, są jej bliżej niż szanowna redakcja. Co jest szczególnie widoczne gdy redakcja opowiada bzdury o tym co robią orgowie.
“Czy Konwenty Południowe to profesjonalna redakcja?” Hmm, dotychczas mówiłabym, że raczej tak. “Na pewno jesteśmy najbardziej profesjonalnym medium związanym z konwentami w Polsce” – i redakcja nie wie ile zarabiają orgowie? Nie ma dojść do orgów? Serio zatrzymała się na naiwnym poziomie “konwenty robią wielką kasę“? Nie wie jak zapytać o takie rzeczy? Bo to jest tak durny mit, że nie wierzę w to, że ktoś siedzący w temacie może być tak naiwny. “Raczej nie chcielibyśmy porównywać się do profesjonalnej prasy, choćby ze względu na to, że nie jesteśmy opłacani i lwia część naszej pracy nie jest praktycznie w żaden sposób wynagradzana” – zapłata nie powinna wpływać na profesjonalizm. I można serio być pro redakcją bez zarabiania kokosów. Redakcją, orgiem… Nie jest powodem do wstydu aspirować do tego poziomu czy wręcz się tak nazywać. Podejrzewam, że akurat ta redakcja jest jedną z bardziej profesjonalnych w fandomie. “Nie mamy pensji, nie płaci się nam za przygotowany materiał, a korzyści są w zasadzie żadne.” Nam też nikt nie płaci, robimy to dla satysfakcji i staramy się robić to jak najlepiej. Gdybyśmy robili to zawodowo – mielibyśmy z tego kasę. I biorąc pod uwagę poziom specjalizacji niektórych orgów – byłaby to ładna sumka. Tylko ze nam zależy na czymś trochę innym i nie po to to robimy.
“Nie oznacza to jednak, że nie chcemy robić wartościowych, rzetelnych i jakościowych materiałów.” A my chcemy robić dobre konwenty. “Po prostu trudno jest wymagać od ludzi tego, za co gdzie indziej mogliby dostać pieniądze” – my tego od siebie wymagamy, goście i odwiedzający tego od nas wymagają. Redakcje też. Ba, gonią nas za porażki. Czyli wymagają od nas tego, czego nie wymagają od siebie?
“Co więc mają Konwenty Południowe, czego nie mają inni? Idealną grupę docelową, najbardziej aktualny i kompletny kalendarz/listę wydarzeń popkulturalnych oraz potężne, jak na branżę, zasięgi. Naszą stronę miesięcznie odwiedza 20-25 tysięcy użytkowników, z czego blisko 85% eksploruje nasz kalendarz imprez“. Zeusie i Kirke na nieboskłonie, 20-25 tysięcy użytkowników, z czego 85% eksploruje kalendarz. Sami. To. Napisali. Zdecydowana większość odwiedza kalendarz. Kalendarz jak mówiłam jest świetny, nie zaprzeczę, ale czy gdyby była konkurencja – dalej redakcja miałaby takie zasięgi? Czy ludzie przychodzą na tę konkretną stronę, bo jest taka zajebista czy tylko dlatego, że nie ma alternatywy? I sami piszą, że 85% odwiedzających korzysta z kalendarza, a nie z reszty strony. Czyli 20145 z 23693 odwiedzających (tyle podali na swojej stronie) wchodzi na kalendarz, a 3548 korzysta z reszty strony. Ot, coś do przemyślenia podczas dyskusji o zmianie ustaleń i warunków porozumień. Nie tylko dla redakcji, również dla orgów decydujących o akredytkach.
A czy 3500 to dużo? Nie wiem, zwłaszcza nie widząc pełnego screena z danymi, ale na takim X miałam 3,800 jak bawiłam się Photoshopem, 9,700 jak retweetowała mnie Felicia Day… Moja świnka morska ubrana w karwasz miała 4,900 zasięgu. Serio! Dziwnego flexa ma redakcja, ale skoro nalegają… Pokory, moi drodzy. I już tak zupełnie na koniec tematu zasięgów – 25k dla portalu bez konkurencji, ze wszystkimi możliwymi konwentami w grafiku, linkami i odsyłaczami to relatywnie bardzo mało.
“Statystyka jest jak kostium bikini: pokazuje wiele, ale nie pokazuje najważniejszego”
Przyznam, że długo podchodziłam do tego fragmentu, bo wszystko mi opadło. “Estymacje i analizy wskazują na to, że około 10-20% wszystkich uczestników konwentów to osoby, które znalazły wydarzenie na naszej liście” – poproszę o źródło 😀 Dopóki go nie zobaczę – I call bullshit. To tak nie działa. A co gdybym powiedziała: “estymacje i analizy wskazują, że dziennikarze powinni płacić każdemu konwentowi za prawo wstępu, bo bez konwentów nie byłoby wpływów z reklam na stronie. 10-20% dziennikarzy spędza na konwencie maksymalnie godzinę, reszta wcale się nie pojawia, a 85% odwiedzających portal redakcji pojawia się na niej tylko dlatego, że ich ulubiony konwent wrzucił posta o współpracy z redakcją na swoim profilu. I przecież wszyscy wiedzą, że redakcja zarabia miliony monet na reklamach i artykułach sponsorowanych, prawda?” Widać już w czym problem? Papier jest cierpliwy, ten wirtualny też. Bez źródła można powiedzieć wszystko i to będzie tylko czcze gadanie.
“Oczywiście nie są to twarde dane, gdyż ich potwierdzenie wymagałoby zaprzestania naszej działalności na około rok,(…)” Błagam 😀 Czy redakcja właśnie powiedziała publicznie, że te “estymacje” nie mają oparcia w rzeczywistych danych? 😀 I że tych danych nie przeanalizowali? Bo to taka trochę strzała w kolano. I to serio nie są takie dane, które wymagają roku z życia jedenastu osób. Statystyka piękna nauka, a skrypty i makra potrafią uratować życie. To też nie są jakieś super trudne analizy danych do przeprowadzenia. “(…)(J)ednak analizy tego, jak użytkownicy poruszają się po stronie, oraz informacje, które uzyskujemy na naszym serwerze Discord, potwierdzają te liczby” No nieeee, guzik potwierdzają 😀 Żeby potwierdzały – trzeba mieć twarde dane, a redakcja sama przyznała, że ich nie ma 😀 Na ten moment mogę dla przykładu powiedzieć, że to “potwierdzenie z Discorda” to jedna osoba, która powiedziała “tak” zapytana przez Ziutka z redakcji i moje stwierdzenie będzie poważne w takim samym stopniu jak redakcji – czyli wcale.
To trochę tak jakbym zapytała wszystkich orgów wszystkich możliwych konwentów “wolicie sok pomarańczowy czy brzoskwiniowy?”, zebrała wszystkie odpowiedzi, nie zajrzała do nich i powiedziała “85% orgów najbardziej lubi sok z mango, a przynajmniej 10-20% wie o jego istnieniu właśnie dzięki temu, że go podajemy do picia na naszym konwencie.” Być może to prawda. Być może mam rację. Być może opowiadam bzdury. Ale jeśli stwierdzam “lol, po co mi analiza danych, mam tezę i nie pozwolę faktom na nią wpłynąć” – nie jestem partnerem do poważnej rozmowy. I mydlę ludziom oczy.
“Mówiąc prostym językiem, 10-20% przychodu z wejściówek wielu konwentów to nasza zasługa” Hahahaha! Przepraszam, ale… HAHAHA! Źródło poproszę 😀 Bold claim dla kogoś, kto pisze zajawkę na imprezę na pół strony A4 głównie z materiałów organizatorów, dorzuca wydarzenie do kalendarza i ewentualnie robi galerię i tyle. Zwłaszcza jak wrócimy kilka akapitów wcześniej i przypomnimy sobie, że redakcja sama napisała, że 85% odwiedzających siedzi na kalendarzu. Chyba że redakcja twierdzi, że sam kalendarz przekłada się na wzrost przychodu z wejściówek o te 10-20%. Wtedy poproszę o dane dotyczące tych “estymacji”. Paradoksalnie to jest teza, którą byliby w stanie wybronić najłatwiej własnie gdyby mieli twarde dane “Oczywiście, że istnieją wyjątki (jak choćby Pyrkon i z dużym prawdopodobieństwem Animatsuri)” – śmiechłam, serio. Chyba oczywiste dlaczego. “(A)le są także wyjątki w drugą stronę – konwent potrafi odnotować spory wzrost zainteresowania po wprowadzeniu go na listę” – i owszem, te nowe. Nikt temu nie przeczy. Ale wszystko, co ma już ugruntowane pozycje – promuje się przez profile własne i gości, a nie przez redakcję. Nie traktujmy się jak idioci. To nie sama redakcja przyciąga ludzi – to goście, plakaty, zaprzyjaźnione platformy przyciągają nowych odwiedzających. I te, które najbardziej mogą na tym skorzystać – są przez redakcję olewane totalnie, z założenia i redakcja nieudolnie próbuje to sprzedać jako coś, za co redakcji trzeba być wdzięcznym. No chyba nie.
Mój fandołek taki piękny
Olewane w jaki sposób? Poświęcę na to osobny akapit, bo rzuciło mną o ścianę: “(z) tego też powodu zrezygnowaliśmy z umieszczania naprawdę małych, lokalnych imprez w tabeli, ponieważ stwarzało to ryzyko przeludnienia lokalizacji konwentu.” To jest parszywe, wredne i chamskie podejście. I jest to obraźliwe dla orgów – redakcja uważa, że org nie wie jaki jest limit obiektu, jak powstrzymać napływ większej liczby ludzi niż dopuszczalny, jak wyznaczać limity? A może wie lepiej niż organizatorzy? I gdzie stawia poprzeczkę? Poniżej jakiej odwiedzalności dziennikarze nie zasiadają do biurka na 5 minut żeby wpisać wydarzenie do kalendarza? A może chodzi o skład orgowski? To ile trzeba mieć lat “w zawodzie” żeby redakcja pomogła? Trzeba mieć jakiegoś konkretnego orga w znajomych by być “godnym”? Należeć do jakiejś grupy? Duży sobie poradzi. Te małe, dla których teza o 10-20% wzroście sprzedanych wejściówek miałaby ręce i nogi – te dziennikarzy potrzebują. Ale nie są godne ich uwagi, bo są za małe. Więc rosną – wolniej, własnymi siłami, ale wciąż – do momentu gdy są wystarczająco duże, pomocy nie potrzebują aż tak bardzo… I wtedy redakcja postanawia pomóc. Błędne koło, logika level mistrzostwo. Może jednak niech dziennikarze zajmą się tym, czego się podjęli i czego oczekuje od nich fandom – jeśli ktoś zgłasza im konwent, to niech poświęcą te 5 minut jakże cennego czasu, wpiszą go do kalendarium i tyle. Niech nie spędzają zamiast tego długich godzin analizując posiadane przez konwent powierzchnie, ich przepustowość i pojemność sal. Nikt ich o to nie prosi, to nie ich specjalność 🙂 I żeby nie było: zawód dziennikarza to ciężka robota. Absolutnie tego nie umniejszam. Ale jeśli ktoś nie jedzie na konwent – lub jedzie ale nie pisze z niego relacji, nie robi galerii albo robi do niej 20 zdjęć – cały wkład pracy to 5 minut poświęcone na wpisanie wydarzenia w kalendarz, reszta to wybór.
Dzioby w górę, zgodnym chórem: fandom tworzą wszystkie konwenty, wszyscy ich twórcy i wszyscy ich organizatorzy. Dotarło? Nie? To lecimy jeszcze raz, głośno, aż nie dotrze. Czy robisz konwent na 100 osób czy na 10000 – jesteś organizatorem. Czy wspierasz konwent na 100 osób czy na 10000 – jesteś gżdaczem. Czy tworzysz program na konwent na 100 osób czy na 10000 – jesteś twórcą programu. Masz może inne obowiązki. Może mniejsze/większe doświadczenie, inny timeline, inną organizację pracy. Może dostaniesz zwrot za dojazd a może nie. Może dostaniesz hotel, może sleepa, może 100 zeta dniówki, a może nic. Ale jesteś orgiem, gżdaczem czy twórcą programu i należy Ci się szacunek. Każdy gość jest ważny. Każdy twórca programu jest ważny. Każdy org jest ważny. Każdy wolontariusz jest ważny. Każdy konwent się liczy. Poza tym jeśli czyjeś zachowanie zmienia się w zależności od tego jak “wpływowa” czy “znana” jest osoba, z którą rozmawia – jest smutnym człowiekiem i bardzo mi go szkoda. Jest też osobą, z którą ja absolutnie nie chcę mieć nic wspólnego, różnimy się na bardzo podstawowym poziomie wartości.
“Czy więc warunki współpracy powinny być równe dla wszystkich? Naszym zdaniem – nie. Jeśli współpraca przynosi większe korzyści, to warunki tej współpracy powinny być adekwatne.” I tu zaczyna się myk i trochę nie rozumiem czego redakcja oczekuje. Jeszcze raz: więcej korzyści ze współpracy odnoszą małe wydarzenia, które równocześnie – zgodnie z tym, co pisze sama redakcja – nie są warte 5 minut czasu pracy dziennikarzy. Czyli te małe konwenty powinny z radością dać redakcji milion wejściówek, opłacić 5* hotel, lot prywatnym jetem na miejsce wydarzenia i być przy tym wdzięczne, że redakcja ich ignoruje i nie pomaga, bo przecież “robi to dla ich dobra”? Co mi ucieka? Pozostałe konwenty świetnie sobie radzą bez redakcji – czyli te powinny ją olać? Nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. Jeśli najpierw ktoś mówi, że małych olewa bo są za mali i dlatego im nie pomoże być większym, to nie może dwa akapity później rościć sobie prawa do zmiany warunków współpracy, bo mały podrósł i może więcej – zwłaszcza jeśli zerowa w tym zasługa rzeczonej redakcji. Im większy konwent, tym mniejsze dla niego znaczenie prasy, bo renoma konwentu broni się sama i działa reklama szeptana – zadowolony gość przyjedzie ze znajomymi. Tylko teraz zaczyna się odwrotna zależność i zataczamy trochę koło – im większy konwent, tym więcej może dać redakcji. Bo ma większy budżet, bo ma więcej orgów… Tylko dlaczego powinien, skoro sama redakcja mówi, że ta współpraca powinna być adekwatna?
A jak się głębiej zastanowić i poszperać po stronie redakcji, to wygląda na to, że to konwenty zaczynają ciągnąć redakcję, a nie na odwrót. Czyli zajawki konwentów – którymi są materiały napisane przez orgów – generują ruch na stronie portalu. Nie generują ich relacje z wydarzeń, bo tych nie ma lub są zdawkowe. Czyli to nie redakcja zwiększa sprzedaż biletów na wydarzenia – to konkretne wydarzenia zwiększają zainteresowanie portalem, bo tworzą content, który przyciąga ludzi na stronę portalu. Czy wzorem redakcji konwenty powinny teraz wystąpić do dziennikarzy z “estymacjami” i zwiększonymi roszczeniami? Bo ja to bym na przykład chciała smyczki! I żeby mi redakcja donosiła kawę na konwencie. Smyczek nigdy za wiele, a i tak przecież redakcja jest na miejscu i się bawi, mogą po drodze na prelki podrzucić mi kubeczek?
If you can’t handle me at my worst, then you don’t deserve me at my best
Jeśli nie jestem dla kogoś wystarczająco “godna” uwagi gdy nie mam jeszcze pozycji, wpływów, znajomości, zasięgów – nie do końca rozumiem dlaczego powinnam brać tę samą osobę pod uwagę i dawać jej od siebie więcej gdy już coś osiągnęłam własną pracą. Zwłaszcza przy zerowej pomocy z jej strony gdy o nią prosiłam. Dla mojego dobra 😉 Mówiąc kolokwialnie – dlaczego mam Ci coś dać – zwłaszcza więcej niż innym – gdy już coś mam jeśli Ty nie chciałeś mi dać ledwo 5 minut swojego czasu gdy tego potrzebowałam?
“I są organizacje, które to rozumieją (jak choćby Ryucon), a są takie, które równają Konwenty Południowe do pojedynczego człowieka, który obsługuje prywatny profil na Instagramie z setką obserwujących. A to przecież niejedyny problem, bo i dla tego pojedynczego człowieka warunki mogą być nie do przyjęcia, a co dopiero dla takiej redakcji jak nasza…” czyli dla jakiej redakcji? 😀 Za kogo redakcja się uważa? 😀 Załóżmy, że taka to “taka duża i doświadczona” – serio w 2024 roku jest jeszcze ktoś, kto uważa, że rozmiar ma znaczenie? Serio redakcja sugeruje, że mniejszego można traktować gorzej?
Mam taki vibe z tych fragmentów jakbym rozmawiała z kimś, kto CEO całuje w du.. tyłek, a sprzątaczce pluje do wiadra. CEO szanuje, bo może coś wyciągnąć całując w półksiężyce, a sprzątaczka to według niego ktoś absolutnie niepotrzebny. Bardzo nie lubię takich ludzi. Ale mnie wychowano w szacunku do innych i mówię “dzień dobry” podchodząc do kasy w sklepie. Nie jestem też przyzwyczajona do pracy z bucami.
“Roszczeniowe podejście konwentów – 5 lat później…”
Okej, ten fragment jest dla mnie… dziwny. Pierwszy akapit, który brzmi trochę tak, jakby autor nie wiedział do czego się przyczepić i niezbyt wiem jaką tezę usiłuje przeforsować, zwłaszcza że oprócz tezy oczywiście brak konkretów. Konwent się obraża na negatywną opinię? No to głupi konwent działający na swoją szkodę – chyba, że ta opinia to krytykanctwo, nie krytyka. Krytyka pozwala nam się rozwijać. Krytykanctwo sprawia, że mamy ochotę to rzucić. Jeśli ktoś mówi, że zabrakło wody, gdzieś czegoś nie dopilnowałam – wiem co mogę poprawić, jak być lepszą. Ale jeśli ktoś ma do mnie pretensje, że 5 godzin przed otwarciem imprezy jeszcze rozstawiamy meble i nie ma ciasteczek czy herbaty (autentyk btw)- wzruszyła mnie jego historia, a może frytki do tego? Ktoś wymaga nadmiernej promocji – co to znaczy ‘nadmiernej’? Oczekiwanie 15 postów to głupota konwentu, oczekiwanie 2-3 w pół roku to chyba nie są wygórowane wymagania? Zdarzają się głosy, że zamiast pracować, redakcja uczestniczy w atrakcjach? Jeśli nie przeszkadza to redakcji w pracy i wykonywaniu zobowiązań, to co ją obchodzi czyjaś opinia? Przecież twarde fakty bronią się same. Chyba że jakaś redakcja przyjeżdża na 3-dniowy konwent, godzinę pstryka zdjęcia, a resztę się bawi – wtedy wróćmy do punktu o tych korzyściach i równomierności… “Czy coś się w tej kwestii zmieniło? W zasadzie tak. Pod pewnymi względami rzeczywiście jest lepiej. Wiele organizacji potrafi uszanować naszą pracę i nie narzuca nam niemożliwych do przyjęcia warunków. To niestety nie jest standardem, czego dowodzą coraz częściej pojawiające się w regulaminach dla mediów punkty.” Czyli zmieniło się na lepsze, ale jest coraz gorzej, bo coraz częściej pojawiają się dziwne punkty w regulaminie? Nie łapię. Smutno mi ale się cieszę. Jest gorzej, ale jest lepiej. Ten suspens mnie zabije. “Najczęstszym przykładem jest ten poniżej (zostały zanonimizowane w celu uniknięcia wskazywania konkretnych imprez).” Lecimy po cytatach (btw, nie jest trudno sprawdzić skąd to zapis):
“Redakcja upoważnia także Organizację oraz osoby z nią współpracujące do wykorzystywania w celach promocyjnych i reklamowych treści oraz dzieł stworzonych przez taką osobę (lub redakcję) podczas imprezy.” Legitne pytanie – dlaczego to zły zapis?? Wykorzystuję zdjęcie redakcji, podpisuję kto to zdjęcie zrobił, co w tym złego? Przecież w ten sposób reklamuję redakcję? Pokazuję, że halo, taki i taki redaktor odwalił kawał dobrej roboty i zrobił zajefajne zdjęcie mojej atrakcji, tak dobre, że chcę je pokazaqc i powiedzieć, że jest lepsze niż moje własne. Choć w sumie, jak iść tokiem myślenia redakcji – powinnam zażądać za to gratyfikacji, bo przecież “estymacje i analizy wskazują na to, że około 85% wszystkich odwiedzających portal redakcji to osoby, które znalazły wydarzenie na fanpejdżu wydarzenia” wink wink, nudge nugde. Ale już pomijając darcie łacha – portal reklamuje wydarzenie, wydarzenie reklamuje portal. Co w tym złego? Przecież nie podaję tego, że to moje zdjęcie, zgodnie z prawem muszę wyraźnie podpisać autora. Dodatkowo łamiemy algorytmy i zwiększamy sobie na wzajem zasięgi. Więc co tu jest oburzającego? “upoważnienia Organizatora do ewentualnego wykorzystania sporządzonej relacji w całości lub w części w celach promocyjnych, lub reklamowych kolejnych imprez Organizatora, przy zachowaniu informacji o autorstwie” – ponownie, co w tym złego? Korzystam ze zdjęcia, ale przecież jasno piszę, że zdjęcie należy do redakcji więc de facto reklamuję redakcję? To samo z artykułem. Jeśli piszę, że w 1967 roku gazeta “Bieszczadzki Kuter” napisała, że “ta impreza jest fajna” – co w tym złego? Pytam najzupełniej serio, bo mam taki vibe Fight Clubu w tej chwili – pierwsza zasada współpracy z portalem to nie mówimy o portalu?
Co ja paczę?
“Tego typu punkty coraz częściej widnieją w regulaminach konwentów. Co one realnie oznaczają? Otóż wbrew naszym warunkom i licencji, na której nasze materiały są dostępne, organizacje będą mogły wykorzystywać nasze materiały do promocji, w tym tej płatnej, co – ni mniej, ni więcej – oznacza zarabianie na naszej pracy.” Zarabianie, w sensie rozumiem że wydarzenie odwiedzi więcej osób. Tym samym potencjalnie konwent będzie mógł się rozrosnąć i m.in. zapewnić więcej wejściówek, udogodnień i benefitów dla redakcji. Bo już się dowiedzieliśmy, że zwiększone odwiedziny nie przekładają się na zwiększone zarobki orgów czy konwentów, bo wiemy juz co oznacza “non profit”. Zatem co w tym złego? Jeśli wydarzenie się rozrasta – rozrasta się też pakiet świadczeń i benefity dla współpracujących z organizacją. “Jest to skandaliczny punkt regulaminu sprowadzający nas do roli pracowników organizacji” – no chyba trochę odjechał peron 😀 Prędzej do roli partnera, prasy, kurde no, prawo cytatu 😀 Organizacja nie musi nawet pytać o pozwolenie tak na prawdę – wystarczy, że właściwie zacytuje źródło. Więc to chyba dobrze, że pyta? “i to w cenie wejściówki, z której i tak przecież niewiele mamy” – już o tym było, prasa dostaje dużo więcej 😀 Nie oszukujmy się. “Przypominam, że nasi fotografowie większość dużych atrakcji widzą przez wizjer/ekran aparatu i muszą być skupieni na tym, by uchwycić jak najlepsze ujęcia, a nie na tym, by czerpać radość z tego, co dzieje się na scenie” – raz: niewiele redakcja ma tych relacji, głównie mangowe i tak raz na 2-3 tygodnie max. W tym roku nie ma jeszcze żadnej. Sprawdziłam.
Galerii jest więcej i zdecydowanie bardziej zapełnione, ale są 3dniowe konwenty, które mają galerię na 60 – 80 zdjęć od 3+ fotografów. Nawet przy zasadzie, że wychodzi co któreś zdjęcie – powiedzmy, że to początkujący fotografowie i wychodzi im co 10. – to są 3 osoby, które do publikacji 80 zdjęć pstryknęły ich 800. 800 zdjęć /3 osoby=267 zdjęć na łebka. 267 zdjęć na osobę/3 dni = 88 zdjęć na dzień na osobę, z czego 90% będzie złe. Dużo? Mało?
Jeśli dziennikarz nic tylko “pstryka” zamiast się bawić, to:
– albo redakcja ma słabą efektywność czyli rzeczywiście “pstryka”, a nie robi zdjęcia, a więcej umiejętności w robieniu zdjęć ma moja mama. Wtedy spoko, ale warto się podszkolić, będzie czas na program;
– albo z tym robieniem zdjęć cały weekend bez przerwy na punkt programu to trochę redakcja pojechała i koloryzuje.
W obu przypadkach spoko i nie ma w tym nic złego, ale to kwestia indywidualna członka redakcji. Na to ma wpływ tylko redakcja. Moja mama świetnie sobie radzi z selfiaczkami, coraz lepiej z ostrością i makro zdjęć w różnych trybach i robi całkiem fajne widoczki zwłaszcza podczas deszczu, ale nie każe się od razu nazywać Anselem Adamsem albo Annie Leibovitz i nie oczekuje ich gaży i przywilejów.
Zapytam zatem: po co argumentowane jest przez redakcję, że “nasi fotografowie większość dużych atrakcji widzą przez wizjer/ekran aparatu i muszą być skupieni na tym, by uchwycić jak najlepsze ujęcia” skoro to kompletnie nie ma nic wspólnego z organizatorami? Jeśli to kwestia umiejętności reportera – nic nam do tego. To nie jest też narzucone przez nas, orgów – to świadomy wybór reportera. Trochę nie rozumiem tej pretensji, a redakcja powtarza ją kilka razy. Po drugie: dziennikarze wybrali swój zawód, chyba potrafią rozplanować inteligentnie swój czas pracy. I jest ich zawsze więcej niż jedna osoba – nie są w stanie zrobić zmian, dyżurów? Poza tym błagam – nie oszukujmy się, że osoby z medialną wejściówką nie biorą udziału w punktach na wydarzeniu. Biorą. I absolutnie nie mam o to pretensji, jak najbardziej powinni mieć taką szansę, ale szanujmy się i rozmawiajmy o faktach, a nie o ideach z palca wyssanych. Nikt mi nie wmówi, że prasa przez 3 dni takiego konwentu ciurem pstryka zdjęcia i nie jest w stanie rozplanować sobie lepiej pracy.
“Z naszej perspektywy jest to zwyczajnie bezczelne, gdyż przypominam, że płacimy za dojazdy, nocleg, sprzęt, utrzymanie redakcji, strony i promocję konwentów, a w zamian oczekuje się od nas dodatkowo darmowych materiałów, które zostaną wykorzystane do zwiększenia sprzedaży na konwencie. I to wszystko za cenę wejściówki, która nie generuje dla organizatora żadnej straty poza wyprodukowaniem jednej smyczki i identyfikatora“. My również płacimy za dojazdy; nocleg; za sprzęt; z którego prasa korzysta w pressromie; za mebelki; wyżywienie ludzi, którzy pilnują sprzętu prasy; za stronę, na której umieszczamy logo parterów medialnych; informator – w którym jest logo partnerów medialnych; insert – w którym jest logo partnerów medialnych; plakaty – w którym jest logo partnerów medialnych. Wejściówka to kilkaset złotych, a gdy w grę wchodzą limity pojemnosci – to jest wejściówka, której już nie sprzedamy. A prasa dostaje ich kilka. Czy to strata? Well, to zdecydowanie brak zysku. Wyprodukowanie jednego identa i smyczki to też koszt. Wydajemy pieniądze – na dziennikarzy. W zamian oczekujemy np dwóch artykułów i wpisu w kalendarz. Straszne! Wyzysk! Idziemy dalej.
“Swego czasu staraliśmy się wysyłać organizatorowi tekst relacji do wglądu przed publikacją. Miało to na celu wyeliminowanie potencjalnych błędów merytorycznych, a także zapewnienie organizatorom możliwości odniesienia się do spornych punktów tekstu.” I brawo, bo to jedna z podstawowych dobrych praktyk dziennikarskich i każdy, kto nazywa się dziennikarzem – powinien podstawy etyki zawodu mieć w małym paluszku. Autoryzacja i obiektywność to przecież podstawa. “Niestety wielu organizatorów odsyłało nam uwagi po bardzo długim czasie lub wcale, co znacznie opóźniało terminy publikacji (…)” – i tu redakcja powinna wyznaczać termin na zwrotkę, a jeśli nie jest on dotrzymany – zaznacza, że prosiła o komentarz, a do momentu publikacji nie otrzymała stanowiska organizatorów. “(D)latego zdecydowaliśmy się zrezygnować z tej praktyki.” – łokej… Chwileczka, redakcja rezygnuje z rzetelności zamiast wprowadzić inną organizację (współ)pracy – i jeszcze się tym chwali? Publicznie??? W tekście, który obiegł cały fandom??? “Niestety część organizacji ma odmienne zdanie w tej kwestii” – do czego ma prawo, “i to do takiego stopnia, że posuwa się do łamania prawa” – whoa, grubo! Czy redakcja jest w stanie to udowodnić? Bo jak wspomniałam wcześniej – nie jest trudno zorientować się o kim pisze autor więc czy ma twarde dowody czy to pomówienie? Trudno się pracuje z kimś, kto rzuca bezpodstawne oskarżenia tej rangi na lewo i prawo. Ale ruszajmy dalej.
A jednak się kręci!
“(P)rzed publikacją (redakcja zobowiązuje się – przyp. red.) do uzyskania zgody na publikację materiałów dotyczących wydarzenia” – i no, w końcu doszliśmy do punktu nie będącego bzdurą. W 100% zgadzam się z redakcją, że taki zapis jest wręcz skandaliczny. I jest absolutnie niedopuszczalny. Pracowałam kilka lat jako dziennikarz i gdybym dostała takie warunki – nie tylko nie podpisałabym takiego porozumienia, ale też wszędzie i z nazwaniem drugiej strony trąbiła o takim zapisie. Podobnie to: “(o)rganizacja może poprosić o modyfikację lub usunięcie relacji bez podawania przyczyny. Usunięta relacja nie jest wliczana do relacji obowiązujących Redakcję” – prosić zawsze można, ale nie powinno to być zobowiązujące. To jest atak na wolność prasy i jeśli artykuł jest rzetelny i podający prawdę – nie ma podstaw do jego usunięcia. Chyba że ktoś się boi konstruktywnej krytyki. “Zanim relacja zostanie opublikowana, jej wersja robocza powinna zostać przekazana Organizatorom (Działowi Marketingu). Po zaakceptowaniu relacji redakcja jest zobowiązana do opublikowania jej bez wprowadzania zmian, o których Organizator nie będzie wiedział.” O ile pierwsze zdanie ma sens – chcemy wiedzieć co jest pisane o wydarzeniu i czy zobowiązania zostały wypełnione – tak drugie jest totalnym przegięciem i nie powinno być akceptowane przez kogokolwiek. Tu pełna zgoda z redakcją, na takie rzeczy nie powinno być zgody. Są niezgodne z prawem.
Kolejne cytowane wymogi są kosmiczne. To jest tak odklejone od rzeczywistości, że trochę przestaję się dziwić, że redakcji się ulało. Gdyby ten artykuł piętnował tylko takie skandaliczne rzeczy – zachwycałabym się tym tekstem raz za razem. Nie ma we mnie zgody na takie traktowanie dziennikarzy i organizatorzy tej imprezy powinni się wstydzić. Ich oczekiwania są odklejone i ponownie w pełni zgadzam się z redakcją. “Wszelkie kwestie sporne będą rozstrzygane na korzyść Organizatora” – proszę państwa, tak wygląda org któremu odjechał peron.
A nie, jednak nie
Jak już zaczęło się robić dobrze – wróciliśmy do stanowiska “redakcja wie wszystko, uczcie się, orgowie” i szczerze mówiąc – gdybym przewracała oczami jeszcze bardziej, zostałabym wiatrakiem. “Organizatorzy nie tracą nic na przyznaniu akredytacji medialnych – poza kosztem wyprodukowania kilku dodatkowych smyczek i identyfikatorów” – i tak, i nie. Czy taki koszt jest nie do uniesienia przez organizatorów albo robi jakiś poważny ubytek w budżecie? Nie, oczywiście że nie. Ale dla konwentu z mniejszym budżetem ten koszt jest już relatywnie wysoki, wciąż jednak do udźwignięcia. Gorzej jeśli konwent ma limit. Jeśli to np 3000 osób w obiekcie – te naście wejściówek dla redakcji jest niczym. Jeśli konwent ma pojemność max 100, 200, 500 osób – jest to te 11 miejsc, które nie zostaną sprzedane i o ile mniej będzie osób do wpuszczenia. I jeśli ten limit wstępu jest w miarę plastyczny – spoko. Jeśli limity są sztywne – te “stracone” wejściówki bolą. A redakcja wyciąga rękę po więcej. Sami w dalszej części tego akapitu piszą, że fajnie dostawać ekstra wejściówki, które można dać swoim znajomym. Czyli nie chcą tylko tych max 11 wejściówek dla portalu – chcą ich więcej. To ile? +1 dla każdego? To weźmy sobie to przeliczmy, shall we? Dla ułatwienia powiedzmy, że jedna osoba z redakcji nie jedzie – zostaje 10 osób. +1 dla każdego daje 20. Policzmy jaki to koszt.
Redakcja wywołała Ryucon jako wzór więc weźmy zatem ich przykład. Ryu 100 zł za podstawowy karnet. Nie jest to jakaś super specjalna cena, bo również wywołane przez redakcję Animatsuri w early bird ma 99,99 zł. Potem idą 3 tury schodków cenowych, a na miejscu bilet kosztuje 160 PLN. Dane za 2023 rok, źródło –Ryucon i Konwenty Południowe. Tylko tu jest twist, o czym za moment. Pójdźmy na chwilę na rękę redakcji i powiedzmy, że konwent zaklepał zaprzyjaźnionej redakcji miejsca w early bird. 10 osób z redakcji x 99,99 = 999,9 PLN x 2 bo redakcja chce więcej – 1999,8. Czy dwa kafle to dużo? To zależy. To jeden posiłek dziennie przez dwa dni dla wszystkich orgów średniej wielkości konwentu. To koszulki funkcyjne dla całej ekipy.
I tu ten wspomniany wcześniej twist – sprawdzając ceny biletów odkryłam pakiety ViP Ryuconu. Super opcja, natomiast intryguje mnie co innego. “VIP VIOLET ZAWIERA: early access, dedykowane wejście, miejsce VIP podczas wydarzeń na głównej scenie, plecak na festiwalowe skarby, smyczka tegorocznej edycji, przypinka ze smokami, smocze wlepy, bon na bubble tea”. Prasa ma większość z tych rzeczy, nieprawdaż? Plecaka nie jestem pewna, tyle. Ale reszta – będę zaskoczonym pikaczu jeśli ich nie dostaje. Czyli prasa dostaje pakiet VIP. VIP Violet kosztuje 180 złotych / sztukę i zdecydowanie nie jest wyprzedany dla prasy, prawda? 😀 180 x 10 osób x 2 bo dodatkowe wejściówki. Mało? Czy zatem ktoś chce powiedzieć, że prasa powinna dostawać więcej niż VIPy? Jak to nazwać? VI-VIP? VIP VIP, jak pokręcony struś pędziwiatr? Bardziej Bardzo Ważne Osoby? Wróć, pomyliłam się, to nie jest tekst ideologiczny, nie “prasa powinna dostawać” – “pewne redakcje powinny dostawać więcej.”
Od zadu strony
Czyli wejściówki na cały konwent i przywileje nie są wystarczającą gratyfikacją. Okej, ale jaka jest pozycja redakcji do negocjacji? Jeśli nie poświęca ona nawet 5 minut żeby dorzucić konwent do kalendarza – taki konwent nie ma po co czegokolwiek oferować, bo nic z tej współpracy nie ma, a dodatkowo omija go potencjalny zarobek. Dochodzimy zatem do sytuacji, w której mały konwent traci współpracując z redakcją i spełniając wygórowane oczekiwania, za które nie dostaje nawety 5 minut czasu, a duży konwent nie ma z tego jakichkoliwek profitów więc też ta współpraca nie ma sensu. Czyli jeśli – przez decyzje redakcji – korzyść konwentów ze współpracy jest niska, żeby nie powiedzieć marginalna, to na jakiej pozycji jest redakcja oczekując zwiększenia tej gratyfikacji? To się nie spina pod jakimkolwiek kątem. Dej, mam hory portal, ret-akcja roku.
I pomyśleć, że całą sprawę można było rozwiązać w 5 minut przy okrzykach radości fandomu. Raz – wystarczyło nie być sassy arogantem, alienującym praktycznie cały fandom w pierwszym zdaniu swej publikacji, a potem tonącym jeszcze głębiej. Dwa – problemy z zapisami w regulaminach powinny być załatwiane z orgami poszczególnych konwentów, zamiast próbować coś wywalczyć wrednym blastem na forum publicznym. Teraz wszyscy wiedzą o jakim konwencie pisała redakcja, ale rzeczony konwent się nie przyzna publicznie więc dyskusji nie będzie. Ci, którzy wiedzą jaki to konwent – nie pisną słowa, bo redakcja w ten sposób wkurzyła chyba wszystkich. Dwa – sądząc po reakcjach – redakcji udało się przekonać fandom, że problemu nie ma, bo redakcja nie wie o czym mówi rzucając dziwne i nieprawdziwe hasła więc de facto nie ma o czym rozmawiać. Chyba nie o to chodziło. Trzy – gdyby redakcja przyszła do fandomu z tym jednym porządnym akapitem “ej, pogadajmy” – cały fandom by się rzucił pomóc… Bo taki jest ten fandom. Ale przyszli z postawą “jesteście ujowi i guzik się znacie, my wam wytłumaczymy jak robić konwenty” i teraz zaskoczony pikaczu, że fandom się zdenerwował.
Bonus – no dobrze, ale w sumie to po co robimy konwenty skoro nam nie płacą za naszą pracę?
Bo chcemy. Bo nam zależy. Bo jesteśmy fanami i chcemy pokazać co nas cieszy, bawi, czym się zajmujemy jako hobby. Bo wierzymy w ludzi, których zapraszamy lub którym dajemy przestrzeń do pokazania się. Bo chcemy zrobić coś fajnego. Bo chcemy dać ludziom fajną zabawę. Bo zależy nam na fandomie. Bo nic nie cieszy tak, jak opinia zadowolonego gościa czy odwiedzającego. Bo wtedy czujemy, że było warto w pocie czoła i łzach zarywać te nocki i robić konwent. Bo dla nas to “dzięki, zajebiście się bawiliśmy” – ładuje akumulatory na rok. Nam to często wystarczy za zapłatę. Bo nie ma lepszego uczucia niż w niedzielę wieczorem zwijać konwent i wiedzieć, że kilkaset albo kilka tysięcy osób przeżyło dzięki nam coś wspaniałego. Tylko czasem jak czytam takie teksty jak cytowany, to mam ochotę rzucić tym wszystkim o ścianę i zwinąć interes. Bo ile można znosić. Straciłam mnóstwo szacunku do redakcji po tym artykule.
Edit 1: Żeby komuś nie przyszło do głowy, że wymyślam z tym brakiem szacunku 😀 Naczelny wspomnianej redakcji:
Edit 2: Na FB pojawiło się niesamowite non-apology autora cytowanego trkstu. Śmiechłam.